Monday, 8 November 2010

Sny pachnace wanilia...

Zamarzyło mi się trochę lata i trochę zabawy :) Od dawna miałam ochotę wyczarować coś leciutkiego, słodkiego i pachnącego... Z jakiegoś powodu wanilia jest dla mnie kulinarnym latem. Z jakiegoś powodu też w kuchni czuje się jak na placu zabaw.

Czy gotowanie potrzebuje dojrzałości, opanowania, rozsądku i tym podobnych miarek?... nie sądze. Mój wieczny infantylizm i głowa w chmurach doskonale sobie dają radę i świetnie się przy tym bawią. Nie będe się już chwalić choćby kanapkami którymi karmię Małża ... Nie, nie pisze LOVE ketchupem, nie lubię chodzić na skróty, wole wycinać literki z pleśniowego sera i papryki, serduszka z mini pomidorków, związywać supełki na szczypiorkach, i robić inne naprawde niepożyteczne rzeczy. Czy lepiej smakuje? Nie koniecznie. Uśmiech Małża za to bezcenny ;)

Ostatnio byłam uczestnikiem debaty porównawczo- wyśmiewczej, nt. jak to pięknie i uporządkowanie gotują mężczyźni, a jak podchodzą do tego kobiety. I tak, przyznaję się  a nawet jestem dumna. Potrawę którą da się przygotować w jednym rondelku, ja przygotowuje w 10 garach, jedna kuchenka to dla mnie za mało i zazwyczaj zużywam przy moich operacjach wszystkie dostępne sztućce. Bałaganie niemiłosiernie. Wyjadam za każdym razem z misek połowę składników, i rozmyślam o losach wszechświata gdy powinnam pilnować czasu gotowania. Uważam, że dzikie tańce i śpiewy do chochelki są niezbędną przyprawą każdego mojego wytworu jadalnego. W mojej lodówce mieszka chaos, odczasu do czasu coś żyje w niej swoim własnym życiem. Ale jestem bardzo szczęśliwa z tego co i jak robie i co najważniejsze moja druga połowa jest jeszcze szczęśliwsza. O to chyba chodzi w gotowaniu, no nie? ;) 

Ale do rzeczy... w końcu! Dziś będzie o moich kochanych VANILLA CUPCAKES , czyli BABECZKACH WANILIOWYCH, nie tylko dla babeczek!  Jeśli lubicie troche pogrzeszyć zjadając małe, megasłodkie różowe chmurki to zapraszam do zabawy :)

 

Potrzebujemy:

Foremkę na 12 muffinów

12 papieroweych osłonek na muffinki


Ciasto:  

125g niesolonego masełka w temperaturze pokojowej

125 g drobno mielonego cukru

2 jajka w temperaturze pokojowej

1 ½ łyzeczki ekstraktu waniliowego / nasionka z 1 laski wanilii

125 g mąki z dodatkiem środków spulchniających 

½ łyzeczki proszku do pieczenia

3 łyzki mleka 2%


Lukier:

125g niesolonego masełka, w temperaturze pokojowej

½ łyzeczki ekstraktu waniliowego /nasionka z 1 laski wanilii

250 g cukru pudru

1 łyzka mleka 2 %

Różowość (bądź innokolorowość w zależności od upodobania)– czyli kilka kropelek barwnika spożywczego (opcjonalnie) 

Odrobina marcepanu do dekoracji (również opcjonalnie)


Przygotowanie ciasta:

Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni  i wykładamy forme do muffinkow, papierowymi osłonklami. Masło, drobno mielony cukier i ekstrakt waniliowy / nasionka wanilli łaczymy miksując przez ok 7 min, do czasu kiedy masa zrobi sie puszysta i lekka. Dodjemy jajka, po jednym, miksując za każdym razem przez ok 2 min. W osobnej misce łaczymy mąke i proszek do pieczenia, następnie stopniowo dodajemy je do masy miksując. Na konću dodajemy mleko i miksujemy 1 minute. Wypelniamy równomiernie foremki na muffinki i pieczemy ok 25 minut. Po upieczeniu wyjmujemy muffinki z formy i odkladamy w przewiewnym miejscu by ostygły.


Lukier:

Miksujemy masło z ekstratem waniliowym przez ok 2 min, aż stanie sie puszysta masą. Dodajemy stopniowo i ostrożnie cukier puder (w moim przypadku cukier puder zostaje dodany do całości kuchni i do wszelkich obiektów znajdujących się w promieniu kilku metrów od miksera). Miksujemy kolejne 2 minuty na koniec dodajemy mleko i kilka kropelek różowości.

Pozostaje otrzepać się z cukru pudru, pokryć babeczki lukrem i wyobraźnią. Ja użyłam cukrowych ozdób i marcepanu, który również został potraktowany różowością

Smacznego!


Saturday, 23 October 2010

''Zupa moich marzen!''

... zakrzyknął Arturo, wymachując łyżką nad garnkiem złotego dyniowego kremu. 

Należą się wielkie ukłony w strone Autora bloga Eat After Reading z którego przepisu skorzystałam w kreacji tego małego cudu :)  Zupa wykwintna i prosta w przygotowaniu, największą trudność sprawiało jedynie odpieranie wytrwałych ataków Małża, orbitującego z łyżką gdzieś po przestrzeniach kuchennych... w celach wiadomych ;)

 Jak za doknięciem czarodziejskiej różdżki, słonecznie i poetycko zrobiło się przy naszym stole. Optymistycznie i niepowtarzalnie. A jeśli dynia potrafi być romantyczną, to ta właśnie jest takową. Za oknem bursztynowy zachód słońca i rude liście. Poezją jasnego dnia. 

Pełny jeszcze garnuszek szczęścia nie długo kusił, jedna dokładka, druga, niektórzy nawet i trzecia... :)




Spójrz, jak łagodnie

słońce schodzi poza horyzont

jakgdyby chciało powiedzieć

nam, którzy tu zostajemy

jeszcze na chwilę

iż ciemność jest jedynie 

ukrytym blaskiem


/Ludmiła Marjańska/

Friday, 22 October 2010

Marokanski kurczak z kuskusem


Z kuchni dochodzą mnie jeszcze zapachy wczorajszej pysznej kolacji. Dopiero zaczynam odkrywać kuchnie marokańską w domowym wydaniu, ale myślę, że zagości u nas na stałe. Tak twierdzą nasze szczęśliwe brzuchy :)

 

Potrzebujemy:

250 g kuskusu, najlepiej z dodatkiem warzyw (papryka, pomidory, cebula)

Skórka i sok z połowy cytryny

1 łyżka oliwy bądź oleju

2 łyżki płynnego miodu

3 piersi z kurczaka, pokrojone na kawałki

1 łyżeczka cynamonu

1 łyżka kminku w proszku

400 g pomidorów w kawałkach z puszki

500 ml bulionu z kurczaka

200 g zielonej fasolki

Sól

Pieprz

 

Kuskus wsypujemy do miski i zalewamy 350 ml bulionu, przykrywamy i odstawiamy. Z jakiegoś powodu kuskus zalewany tylko wodą wydawał mi się płaski w smaku. Dla bardziej autentycznego marokańskiego odczucia można dodać sok z połowy cytryny i skórkę. Dla mnie kwaśny kuskus to nieporozumienie ;)

Kurczaka lekko przyprawiamy solą, jeszcze lżej pieprzem. Polewamy 2 łyżkami miodu i odstawiamy na 10 min w chłodne miejsce. Na dużej patelni podgrzewamy  olej  i  smażymy kurczaka na średnim ogniu, trzeba uważać, gdyż za duża temperatura spali cukier w miodzie. Smażymy ok 10 min.

Cynamon, kminek, pomidory, 150 ml bulionu, fasolkę oraz sok i skórkę z cytryny wkładamy do małego rondla i zagotowujemy. Gotujemy przez ok 10 min, aż fasolka będzie wystarczająco miękka. Tu także, cytryna jest dowolną sprawą, można dodać pół, można mniej ;)

 

Kurczaka można podać zalanego sosem z fasolką, bądź osobno, w obu postaciach jest znakomity :)


Krotka wycieczka do Chin, czyli kurczak w migdalach.

250 ml oleju (kubek)

125g obranych migdałów

1 łyżka stołowa sosu sojowego

4 łyżeczki mąki kukurydzianej

300 g piersi kurczaka, pociętej w paski

1 średnia cebula, posiekana na piórka

1 łodyga selera naciowego pocięta w ukośne paseczki

50 g zielonej fasolki

60 g pędów bambusa z puszki

2 cm kawałek świeżego imbiru, utarty

3 łyżki bulionu z kurczaka

2 łyżki Chińskiego wina ryżowego, lub sherry

2 łyżki wody

1 łyżeczka oleju sezamowego

Sól

Pieprz

 

Podgrzewamy olej w małym garnku i smażymy migdały przez około minutę, aż się zezłocą. Wyjmujemy i odsączamy je na papierowym ręczniku. Olej zostawiamy na później.

Łączymy sos sojowy, i 2 łyżeczki mąki kukurydzianej w dużej misce, dodajemy kawałki kurczaka i mieszamy aż całe będą pokryte w sosie. Odstawiamy na 5 minut.

Na patelni lub w woku podgrzewamy 3 łyżki oleju z migdałów. Podsmażamy kurczaka na dużym ogniu przez ok 2 minuty. Wyjmujemy i odkładamy kurczaka na boczek.

Jeśli trzeba dolewamy oleju do woka i smażymy cebulę i selera przez 4 minuty. Dorzucamy fasolkę (ja zawsze wcześniej ją gotuje w osolonej wodzie przez 10 minut), bambusa i imbir i smażymy przez kolejną minutę ciągle mieszając.

Następnie do woka dolewamy bulion, wodę, wino ryżowe lub sherry oraz olej sezamowy. Przykrywamy i gotujemy przez ok 1 min

Pozostałe 2 łyżeczki mąki kukurydzianej łączymy z 1 łyżką wody i mieszamy aż znikną grudki. Dolewamy do sosu w woku, mieszamy i zagotowujemy.

Wrzucamy do woka kurczaka i migdały. Mieszając podgrzewamy i doprawiamy do smaku solą i pieprzem.

Podajemy z ryżem, noodlami bądź makaronem.


Przyszla pora na sernikowego potfora :)

Udało się w końcu zrobić zdjęcie przed pożarciem. Sernik Cioci Ali i babci Helenki, wzbogacony o polewę z białej czekolady i różowość :)


Z niezbednika aspirujacego japonczyka ;)

Skąd się bierze mój ciąg do japońszczyzny ostatnimi czasy? Oczywiście poza uwielbieniem dla smaku, mam uwielbienie do bezwysiłkowości zakupów. A  że od dłuższego czasu zaopatruje się w naprawdę dobrym sklepie, może nadejszła wiekopomna chwila i go polecę. Klikamy TU, jesteśmy oczarowani szerokością wyboru autentycznych produktów, zamawiamy, płacimy grosze, na następny dzień pukanie do drzwi i witamy świeżą, pachnącą przesyłkę z kawałkiem Japonii :)

 

A oto część mojej ostatniej przesyłki, znalazło się pare nowych ciekawych produktów którymi postanowiłam sie bezczelnie pochwalić, jak również parę nieodzowników które każdy znać powinien.


Może zacznę od lewego górnego rogu. Biało czerwone pudełeczko, z białym napisem z krzaczków, to granulki dashi, bez których zyć nie umiem. Po prawej pierwsza ciekawostka, japońska zupa szpinakowa Knorr. Mam absolutnego szpinakowego fioła, także musiałam ją mieć :) Dalej na wpół już zjedzone opakowanie orginalnych ciasteczek Momiji Manjyu z pastą z czerwonej fasoli. Zajadaliśmy się nimi w będąc Miyajimie (LINK). Są absolutnie przepyszne i łza zakręciła się w oku kiedy znalazłam je na stronie ;) Polecam szczególnie gorąco!

Dalej mamy groszki wasabi które możemy pochrupać w każdej restauracji japońskiej, i jakaś nowa przyprawa o której jeszcze wiele nie wiem, ale napewno znajde dla niej zastosowanie. Oczywiście pasta wasabi, którą namiętnie zajadam, najczęściej w rolkach krabowych. Musze kiedyś pomyśleć o wrzuceniu przepisu :)

Butelki to sake do gotowania i sos sojowy Kikkoman. Zangielszczony kikkoman z supermarketu naprawdę się nie umywa... I kolej na jeden z moich ulubionych zakupów. Praska do dumplingów, podobno, bo ja przysięgłabym, że moja mama ma identyczną do ruskich pierogów. Teraz jeszcze musze się nauczyć te pierogi robić. Kolejno biała pasta miso (która wg moich omylnych oczu jest ewidentnie żółta) i shichimi togaarashi.

W dolnym rządku, Wakame, wspomniane w przepisie na miso. Jakiś błyskawiczny posiłek który postanowiłam wypróbować. Dwie orginalne lakierowane miseczki do miso, niewiedzieć czemu nie przywiezione przez nas z Japonii i powyżej Daikon, przypominająca marchewkę w kolorze pietruszki japońska rzodkiew, dla której w weekend znajde zastosowanie :)

Oczywiście nie zapomniałam o podstawie czyli o tradycyjnych japońskich bronkach Kirin i Yebisu :) 

Zupa Miso. Wakame to tofu no miso-shiro

Nieodłącznym elementem niemal każdego japońskiego posiłku jest ryż. Zupa miso smakowicie pachnie już z drugiego miejsca konkursu na nieodzowność w jadłospisie przeciętnego Japończyka.

Jest niesłychanie prosta do przyrządzenia, jeśli tylko nie robimy jej od podstaw a korzystamy z gotowych półproduktów. Potrzebujemy przedewszystkim pasty MISO, składa się ona głównie z przetartej i sfermentowanej soji  z dodatkami pszenicy, ryżu czy jęczmienia. Występuje w kilku odmianach, o których nie będe zanuzdać :) Drugim podstawowym składnikiem jest DASHI, czyli wywar z suszonej ryby i wodorostów, bardzo często dostępny w postaci granulków rozpuszczalnych w wodzie. To co w zupie pływa, nie jest już tak nieodzowne dla smaku, aczkolwiek też ważne, jeśli chcemy skosztować autentycznego przysmaku. Rodzajów zupy miso wbrew pozorom jest sporo. Ja wybrałam ta najpopularniejszą, czyli Wakame To Tofu No Miso-Shiro. Na inne też przyjdzie kolej :)

 

Potrzebujemy:

 

400 ml wywaru dashi, bądź jedną łyżeczkę granulków dashi rozpuszczoną w 400 ml wody

45 ml / 3 łyżki stołowe białej pasty miso, średnio słodkiej

 

Łyżeczkę Wakame, czyli suszonych wodorostów

Jedną poszkatkowaną zieloną cebulkę

Kawałek miękkiego tofu

ew. przyprawy shichimi togarashi lub sansho

 

Przygotowanie:

Wakame wsypujemy do miski i zalewamy zimną wodą do nasiąknięcia. W międzu czasie zagotowujemy wywar dashi  i kroimy tofu na kostki 1cm/1cm. Potrzebujemy zaledwie kilka (4-5) kostek na jedną miseczkę. Gdy wywar się zagotuj zlewamy 2 chochelki do miseczki i rozprowadzamy w nim pastę miso. Następnie przelewamy ok 2/3  wywaru z miso spowrotem do garnka i kosztujemy, jeśli zupa jest za mało słona dodajemy więcej. Dodajemy odsączone wakame i kostki tofu, podgrzewamy aż do momentu tuż przed zagotowaniem, kiedy dodajemy cebulkę i ściągamy z ognia

 

Zupka miso tradycyjnie podawana jest w lekkich, lakierowanych, drewnianych miskach. Można posypać szczyptą przypraw.


Related Posts with Thumbnails